2018 był
świetnym rokiem wielu pozytywnych chwil, nowych doświadczeń i rozwoju, z
którego jestem bardzo zadowolona. Właściwie to chyba jeden z moich ulubionych
okresów… nastąpiło wiele zmian i sporo ciekawego się wydarzyło. Oczywiście
jestem taką osobą, że wiecznie mi wszystkiego mało i ciągle chcę,
żeby się coś działo, więc mój problem, to że ciągle mam jakiś
niedosyt, ale próbuję z nim walczyć. Mimo wszystko nie mogę narzekać na ten rok.
OBSZAR ZAWODOWY
Zostałam
magistrem! Wiele osób mówiło, że studia to zabawa, a żeby wylecieć z mojej
uczelni potrzeba przynieść akt zgonu. Po czasie jednak i patrząc z innej
perspektywy, nie zamierzam niczego sobie umniejszać i muszę stwierdzić, że było
to 5 lat relatywnie intensywnej nauki, stresu i działania pod presją. Jestem z siebie
dumna i cieszę się, że mam już ten etap za sobą, bo szczerze mówiąc, był on
mocno ograniczający, absorbujący i nużący.
Po drugie - wraz
z zakończeniem studiów skończyłam pracę dodatkową i zaczęłam pracę na pełny
etat. Co zabawne za młodu moim marzeniem było, żeby zacząć pracować w tym miejscu. Po latach moje nastawienie mocno się zmieniło i przyjmując się, byłam nastawiona dość sceptycznie. Ostatecznie jednak muszę przyznać, że wyszło mi to na dobre. Co prawda pracuję na umowę zastępstwo i za chwilę skończy się moja przygoda z tym miejscem, ale cieszę się, że swoją pierwszą prawowitą pracę rozpoczęłam od porządnej korporacji.
LUDZIE
Im dłużej żyję,
tym ludzie stanowią dla mnie coraz to większą zagadkę. Są osoby “proste w
obsłudze”, które wiedzą czego chcą od życia, mają jasno sprecyzowane cele i
klarowne intencje, więc łatwo się z nimi dogadać. A są też osoby, które żyją w
jakimś zawieszeniu i chyba nigdy same nie wiedzą czego do końca chcą. I
mogę analizować ich zachowanie na milion sposobów, a chyba i tak nigdy żaden logiczny
wniosek mi z tego nie wyjdzie. Wszak mówi się, że człowiek to najbardziej
zaskakująca istota, więc chociaż to irytujące to z drugiej strony i
intrygujące i czasem moim marzeniem byłoby wejść w ludzkie umysły i poznać ich
tok myślenia. Stąd po prawej mój prezent bożonarodzeniowy, a zarazem lektura na kolejne dni o w punkt ujętym tytule.
Wraz z nowym
rokiem urwałam kontakt z totalnie obciążającą, niezdrową psychicznie osobą, z
którą byłam bardzo blisko przez jakieś 8 lat. Początkowo mocno mnie to bolało,
jednak jak widać wszystko w życiu ma swoje znaczenie. Pod koniec roku
próbowałyśmy odnowić kontakt, ale dystans sprawił,
że pootwierały mi się oczy na różne sprawy i dopiero wtedy dostrzegłam jak
negatywny wpływ miała ona na mnie, co niezależnie usłyszałam też z innych źródeł. Jak widać czasem warto zrobić ciężki i mało komfortowy krok, niż kończyć się i tkwić w jakimś bagnie.
Pomijając to,
postanowieniem na 2018 rok była odbudowa kontaktów z 2 osobami. Z 1 z nich
poszło relatywnie płynnie – trochę się pospotykałyśmy, zawsze z pozytywną
energią i rzeczywistym zaangażowaniem, trochę pochodziłyśmy razem
na fitness, a ostatnio dostałam nawet zaproszenie na jej urodziny. Z drugą
poszło gorzej, ale i tak wszystko jest na dobrej drodze. Celem na kolejny rok
jest zatem kontynuacja i umocnienie tych znajomości.
Rok 2018
przekonał mnie też, że mam genialną przyjaciółkę z pierwszego zdarzenia, na
którą naprawdę zawsze mogę liczyć. Uwielbiam jej pozytywną energię, otwartość
na cały świat, zainteresowanie mnóstwem tematów i umiejętność słuchania. A
dodatkowo za długie rozmowy z ogromem przemyśleń i pokrętnych analiz. Ale chyba
najbardziej za to, że na jakikolwiek dziwaczny pomysł bym nie wpadła, to zawsze
jest chętna na jego realizację i nie szuka żadnego “ale”. Po tym roku dodatkowo cenię
za mega wsparcie i cierpliwość. Po czasie stwierdzam, że na jej miejscu wzięłabym i mi w końcu przyłożyła. Najlepiej z
kałacha :)
W tym roku
jeszcze bardziej doceniłam moją rodzinę. Mamy mega siłę i zawsze będziemy
trzymać się razem. Częściowo też zbliżyłam się do osoby z rodziny, z którą
akurat dzielił mnie spory dystans. Zabawne jest to, że czasami wystarczy tylko
zmienić optykę i spróbować zrozumieć drugiego człowieka, a problemy i
zastrzeżenia wydają się urojone i totalnie niepotrzebne.
ROZWÓJ
Gdzieś na przestrzeni roku porzuciłam dotychczas
czytane książki i skupiłam się na
popularnonaukowych/motywacyjnych/psychologicznych. Dały mi pozytywne
natchnienie i poczucie, że się rozwijam i idę do przodu. Ciąg tego typu lektur
wyrwał mnie też nieco z myślenia lateralnego i zmusił do podświadomych
rozmyślań, jak każdą książkę, treść, informację mogę w życiu wykorzystać i w
jaki sposób ją zmodyfikować, by do czegoś doprowadzić. Im więcej czytam, tym
większy mam głód wiedzy, bo dostrzegam coraz to więcej rzeczy do ulepszenia w
życiu, stąd 2019 na pewno będzie pełny w książki z tego obszaru. Dodatkowo mam postanowienie, by przeszkolić się i przyłożyć w temacie medytacji.
Rok 2018 był też
rokiem poszukiwań skutecznego sposobu na zarządzanie czasem własnym. Na
przestrzeni lat próbowałam działań z różnego typu kalendarzami ściennymi i
zeszytowymi, kartkami z listą zadań, działaniem z aplikacją todoist, typowo
korporacyjnymi metodami z obszaru agile... W końcu ostatecznie uznałam, że
wszelkie papierowe formy organizacyjne to przeżytek i skupiłam się na 2
narzędziach – kalendarzu Google, który daje mi ogólny ogląd moich planów w
perspektywie co najmniej miesiąca oraz Google Keep, gdzie zamieszczam wszystkie
swoje pomysły czy zadania do zrealizowania bez określonego terminu. Póki co te
metody są dla mnie jak najbardziej odpowiednie.
Zainspirowana książką „Bogaty ojciec, biedny ojciec” oraz poczuwając się do odpowiedzialności płynącej ze świeżo nabytego tytułu magistra finansów, miałam taki etap w tym roku, że dosłownie „wpadałam w paranoje” na myśl, że pieniądze leżą mi na koncie, a nie pracują. W efekcie póki co pozostałam na etapie wykorzystania lokat. Przejrzałam więc całą ofertę depozytową banków, otworzyłam nowe konto, założyłam 2 lokaty, a kolejno opracowałam prognozę oszczędnościową na cały kolejny rok przy wykorzystaniu różnych wariantów lokat. A później zaczęłam spisywać i monitorować swoje wydatki w ujęciu miesięcznym, wychodząc z założenia, że warto mieć świadomość odnośnie własnych finansów.
2018 r. był też obfity w sport. Mniej więcej od sierpnia przyznany mi został OK System i dla mnie to dosłownie genialna opcja i spełnienie marzeń sprzed lat. Ponadto wypróbowałam parę nowych sportów. Pierwszy raz w życiu jeździłam na nartach. Koleżanki odkryły takie miejsce jak wrotkarnia i parę popołudni, jeżdżąc na wrotkach w rytm muzyki też tam spędziłyśmy. 2 razy byłam na spływie kajakowym. A na urodziny dostałam rolki, więc całe lato to była szkoła jeżdżenia. No i nie spodziewałam się, ale bez większego świadomego zaangażowania spełniłam swoje postanowienie na 2018 i zwiększyłam swoją masę mięśniową o 5 kg. Ale nie tak to sobie wyobrażałam, więc postanowienie na 2019 to będzie o 5 kg utrata :D Żartuję, ale na pewno skupię się na pewnych modyfikacjach. Ponadto moim postanowieniem z pewnością będzie nacisk na ćwiczenie kręgosłupa i generalnie pleców.
Zainspirowana książką „Bogaty ojciec, biedny ojciec” oraz poczuwając się do odpowiedzialności płynącej ze świeżo nabytego tytułu magistra finansów, miałam taki etap w tym roku, że dosłownie „wpadałam w paranoje” na myśl, że pieniądze leżą mi na koncie, a nie pracują. W efekcie póki co pozostałam na etapie wykorzystania lokat. Przejrzałam więc całą ofertę depozytową banków, otworzyłam nowe konto, założyłam 2 lokaty, a kolejno opracowałam prognozę oszczędnościową na cały kolejny rok przy wykorzystaniu różnych wariantów lokat. A później zaczęłam spisywać i monitorować swoje wydatki w ujęciu miesięcznym, wychodząc z założenia, że warto mieć świadomość odnośnie własnych finansów.
2018 r. był też obfity w sport. Mniej więcej od sierpnia przyznany mi został OK System i dla mnie to dosłownie genialna opcja i spełnienie marzeń sprzed lat. Ponadto wypróbowałam parę nowych sportów. Pierwszy raz w życiu jeździłam na nartach. Koleżanki odkryły takie miejsce jak wrotkarnia i parę popołudni, jeżdżąc na wrotkach w rytm muzyki też tam spędziłyśmy. 2 razy byłam na spływie kajakowym. A na urodziny dostałam rolki, więc całe lato to była szkoła jeżdżenia. No i nie spodziewałam się, ale bez większego świadomego zaangażowania spełniłam swoje postanowienie na 2018 i zwiększyłam swoją masę mięśniową o 5 kg. Ale nie tak to sobie wyobrażałam, więc postanowienie na 2019 to będzie o 5 kg utrata :D Żartuję, ale na pewno skupię się na pewnych modyfikacjach. Ponadto moim postanowieniem z pewnością będzie nacisk na ćwiczenie kręgosłupa i generalnie pleców.
WYJAZDY
W roku 2018
miałam też możliwość realizowania się w czymś, co sprawia mi ogromną radość
czyli wyjazdy. Małe czy duże – nieważne, ważne, żeby odciąć się od rutyny, wyjechać, zobaczyć i zrobić coś nowego i ciekawego. W
postanowieniach na rok 2018 wyznaczyłam sobie parę destynacji i oprócz 1
miejsca wszystkie z nich zaliczyłam. Ale to wcale nie koniec, bo zwiedziłam
dużo więcej miejsc, niż sobie zaplanowałam.
Gdańsk –
nietypowo bo zimą (w lutym) zwiedziłam Trójmiasto. Wyjazd ten wspominam z
ogromnym sentymentem i pamiętam z niego mnóstwo szczegółów. Robiąca wrażenie
starówka i nieznane przeze mnie wcześniej Centrum Hewelianum. Ale najlepszy w
tym wszystkim był sam widok morza. Całodniowy spacer plażą i przeprawa
przez zawalony klif, a na koniec smażony dorsz i grzaniec były świetną
odskocznią bezpośrednio po sesji egzaminacyjnej i tuż przed rozpoczęciem nowego
semestru studiów. Pamiętam jak całą noc wracałyśmy pociągiem, by dojechać na 6
rano i o 8 rozpocząć zajęcia :D Ostatnio przyjaciółka rzuciła propozycję
wyjazdu: „tylko gdzie? Może znowu nad morze, bo przecież nie jesteśmy normalne,
to nie możemy pojechać jak wszyscy latem, tylko musimy zimą” :) Coś w tym jest,
ale z autopsji mogę jedynie stwierdzić, że morze zimą ma w sobie coś magicznego.
Lwów –
wstyd się przyznać, ale pod względem zwiedzania ten wyjazd trochę kulał. Jednak
niskie ceny do czegoś zobowiązują, więc odwiedziłam sporo nietypowych i
dziwnych knajp z ciekawymi motywami, a tych w samym Lwowie całe mnóstwo i na pewno warto pojechać choćby tylko dla nich. Niczym z dedykacją dla mnie czyli miłośnika mięsa jedna z restauracji
gdzie kat chodził z siekierą nazywała się „Mięso i Sprawiedliwość”, którą to
oczywiście musiałam odwiedzić. Z bardziej godnych pochwalenia się rzeczy to
1-szy raz w życiu byłam w operze, która… zamiast 2 h trwała 4.
Kraków – przy
ograniczonym w tamtym okresie czasie, a żeby uczcić swoje urodziny,
zdecydowałam się na szybki wyjazd właśnie tam. Klasycznym punktem był Wawel, za
to nowością było odwiedzenie świetnej kawiarni na dachu 1 z budynków z widokiem
na Kraków oraz odwiedzenie Kopca Kościuszki.
Cieszyn – to było zwiedzanie zgodnie z zasadą
małe miasto=mały wyjazd. Główne punkty to rynek i klasyczne rotundy oraz
przejście na czeską stronę i jedzenie różnych czeskich wynalazków. Oczywiście w
moim stylu nie obyłoby się bez przypału, więc 1-szą przeszkodą był problem z transportem,
a drugą… wizyta na komisariacie :D
Wrocław – to był stricte towarzyski wyjazd. Wraz
z przyjaciółką zainspirowane lekko ideą filmu „Jeden dzień” wymyśliłyśmy, żeby
ustanowić sobie tradycję, by co roku spotykać się w określonym miejscu. Przez
długi czas miałyśmy taki problem, że nie umiałyśmy wymyślić jakie by to miejsce
miało być. Ostatecznie w okolicach sierpnia stwierdziłyśmy, że skoro w zeszłym
roku w podobnym terminie byłyśmy już we Wrocławiu, to czas tę tradycję
kontynuować. Więc klasycznie siedziałyśmy i piłyśmy nad Odrą, podziwiając z
oddali Ostrów Tumski.
Skrzyczne – to był typowo rodzinny wyjazd, na
który załapał się nawet mój 9-letni kuzyn, z którym to dla urozmaicenia
biegałam po górach. Trochę męczące wejście na Szczyrk, ale widoki z niego a
jeszcze lepsze z Malinowskiej Skały były tego warte. Ciekawą sytuacją było to,
że moja mama spotkała na szczycie swoją kierowniczkę a ja kolegę z pracy. I
chciej odpocząć od roboty, nie ma szans :D
Ostrawa – to był mega dziwny i mało
zorganizowany wyjazd. Tak dziwnego, opustoszałego miasta dawno nie widziałam, a
tak głupich problemów jeszcze dawno nie miałam. Powiedzmy, że jazda pociągiem w
złym kierunku i ukrywaniu się w wc przed konduktorem to dopiero namiastka
dziwności. Inną kwestią było picie 72% likieru, a jeszcze kolejną wylądowanie
niemalże pod mostem. Jedyna moja konkluzja po tym wyjeździe? Już nigdy nie
podejdę do żadnego wyjazdu z ignorancją i nie powierzę jego organizacji
innym :D Na koniec usłyszałam “Co chcesz? Przygoda!”- to na pewno :)
Poznań – to był mój cel od długiego czasu.
Początkowo wyszło nieco niefortunnie, bo niemalże spóźniłam się na pociąg, a w
wyniku biegu na niego przez całą podróż miałam kaszel gruźlika. Później knajpa,
którą chciałam odwiedzić, okazało się, że została sprzedana, a tarasy widokowe
zostały zamknięte przed 16 laty. Na całe szczęście reszta potoczyła się zgodnie
z planem, a nawet przebiła go. Odwiedziłam 2 muzea, byłam w innym punkcie
widokowym, z którego mogłam podziwiać Poznań. Sam nietypowy rynek bardzo mi się
spodobał, a kolorowe kamieniczki mnie zauroczyły. Nie obyłoby się bez pokazu
koziołków i zjedzeniu rogali św. Marcina.
Wiedeń – na początku roku moja koleżanka
przeniosła się do Austrii, więc oczywiście musiałam ją odwiedzić. Już tam parę
lat temu byłam, a jako że miałyśmy mało czasu, z grubsza tylko zobaczyłyśmy
piękny Schonnbrunn, wzgórze Kahlenberg, Belweder i zabytki w centrum. A poza
tym zahaczyłyśmy o atrakcję na Praterze, Primark i multikulturową imprezę
akademicką. Zjadłyśmy klasycznego wursta. I zrobiłyśmy sobie tysiąc zdjęć, bo
obydwie miałyśmy berety, więc jak za starych lat udawałyśmy siostrzyczki i
takiej okazji na zdjęcia nie mogłyśmy przepuścić. No i oczywiście nie byłabym
usatysfakcjonowana bez świadomości mega efektywnego wykorzystania czasu, więc
przy okazji wymyśliłam też, żeby odwiedzić Bratysławę i 1 dzień postanowiłyśmy
przeznaczyć właśnie na nią. W rezultacie spałyśmy po 4-5 godzin, ale
satysfakcja była. Na koniec koleżanka zaproponowała, żebym przyjechała do niej
następnym razem na zwiedzanie kolejnych obszarów Austrii, więc chyba jeszcze
nie znienawidziła mnie za to ciąganie jej we wszystkie możliwe miejsca. A ja
oczywiście nie mogę już się doczekać Hallstattu i możliwe że Salzburga!
Bratysława – to małe, spokojne miasto, z
kultowym ufo na moście i zamkiem królewskim w tle. Inne punkty to pałac
prezydencki, wzgórze z widokiem na miasto, kościoły, sławne bramy i rzeźba
wystająca z ulicy. Zjadłyśmy klasyczny smażony ser, wypiłyśmy słowackie piwo, a
po północy ruszyłyśmy w drogę powrotną.
Toruń – to z kolei z jednej strony była ‘worst
wycieczka ever’, ale za to dająca wiele do myślenia i utwierdzająca mnie w
pewnych przekonaniach. Byłam w muzeum piernika ze świetnym pokazem i
możliwością upieczenia własnego piernika. Ponadto pozwiedzałam starówkę i
okoliczne zabytki oraz zawitałam na jarmarku.
Berlin – to był wyjazd pod kątem jarmarków,
jednakże w porównaniu do zeszłorocznych w Dreźnie, te uplasowały się
zdecydowanie niżej. Sam Berlin pod kątem zabytków wydał się monotonny i też
jakoś nieszczególnie mnie zachwycił. Za to dziewczyny, z którymi byłam wniosły
wiele urozmaiceń, więc i tak wyjazd na plus.
Poza tym było trochę imprez – karnawałowa
impreza hipisowska w mojej poprzedniej pracy, BeerFest, juwenalia, 2 wesela,
komunia z tańcami do 2 w nocy, parę urodzin, uczta z okazji Dnia Chłopaka w
mojej pracy ze smalcem w roli głównej <3, wyjazd integracyjny z obecnej
pracy oraz impreza wigilijna w tejże, no i oczywiście mnóstwo pobocznych okazji
do oblewania czy spotkań.
Dla zachowania równowagi i pozorów kultury 2 razy byłam też w teatrze, 1 w operze, kilka razy w kinie i w muzeach. Wraz z przyjaciółką po rozpoczęciu normalnej pracy i uzyskaniu godnych zarobków ustanowiłyśmy sobie nową, powypłatową tradycję i co miesiąc spotkamy się w knajpie na krewetkach. W planach na rok 2019 mam też systematyczne odwiedzanie nowych knajp, próbowanie nowych kuchni i jedzenie nowych potraw.
Dla zachowania równowagi i pozorów kultury 2 razy byłam też w teatrze, 1 w operze, kilka razy w kinie i w muzeach. Wraz z przyjaciółką po rozpoczęciu normalnej pracy i uzyskaniu godnych zarobków ustanowiłyśmy sobie nową, powypłatową tradycję i co miesiąc spotkamy się w knajpie na krewetkach. W planach na rok 2019 mam też systematyczne odwiedzanie nowych knajp, próbowanie nowych kuchni i jedzenie nowych potraw.
A przesłanie na nowy rok? W wigilię
przyprawiałam wszystkie potrawy, a że lubię ostre rzeczy, automatycznie
dosypywałam wszędzie dużo pieprzu. Później wszyscy chcieli mnie zlinczować, że
wszystko za ostre. A tata przy dzieleniu się opłatkiem złożył mi następujące
życzenie: “nie popieprz tego życia jak dzisiejszych potraw” :D - i niechaj to
będzie motto przewodnie na 2019 rok.
Ludzie zawsze byli trudnym tematem i zagadką :)
OdpowiedzUsuńTo był fajny rok!
OdpowiedzUsuńI cóż, mam nadzieję,że życzenia Twego taty się spełnią:)
Hello,
OdpowiedzUsuńAmazing and happy new year !
Sarah, https://sarahmodeee.fr/
Jakie ciekawe podsumowanie. :) Gratuluję magistra i tylu ciekawych wyjazdów. Życzę Ci jeszcze bardziej udanego nowego roku. :)
OdpowiedzUsuńdo Lwowa chętnie bym pojechała:)
OdpowiedzUsuńChyba zacznę sobie robić takie podsumowania ;p
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie. My niebawem będziemy reorganizować przestrzeń w bibliotece i rozglądamy się wśród producentów regałów. Może zna ktoś firmę Nedcon Silesia i ma wiedzę na temat jakości ich produktów? Ewentualnie będę wdzięczna za informację z jakich państwo regałów korzystacie.
OdpowiedzUsuń